Vizualizate recent
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
Preferate
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
GASPARD NETSCHER.
(Na miedzi, 11 ½ cala wysoki, 9 ½ cala szeroki).
W ciemną noc jesienną, 1685. r. szedł człowiek samotny, w krótki płaszcz otulony, po grobli Amsterdamskiej. Chodził od jednej gospody do drugiej i z wielkiem niezadowoleniem klął, gdy drzwi zastał zamknięte, a uprzejmy sługa nie wybiegał otworzyć. Przybył nareszcie do jakiegoś winnego szynku, a widząc, że daremnie do drzwi kołacze, począł z całą zapamiętałością walić wnie obcasami i rękojeścią szpady, a prócz tego klął jak potępieniec. Stróż nocny nadbiegł na ten hałas niezwykły.
— Panie, panie! nie przeszkadzaj spać szanownym obywatelom Amsterdamu; a kiedy cię chętka do wina napada, to połóż się w bety i prześpij pragnienie.
— Sang de Dieu! Anim pomyślał przerywać sen waszym szanownym mieszczanom; niech sobie spoczywają jak błogosławieni! zawołał nieznajomy złą bardzo holenderszczyzną. Ale daremniebym czekał, aż wasze holenderskie łóżka same wyjdą na ulicę dla przyjęcia Kawalera Cezara de Cobrion. Mam przeto wszelką przyczynę do wyszukania ich sobie jak można. Powiedz mi więc, szanowny dozorco spokoju, czy to gospoda?
— Tak jest, gospoda marynarzy.
— Widzisz, miałem słuszność stukać tutaj. Pod względem zamiłowania do jałowcówki i pięknych dziewcząt, tak doskonały ze mnie marynarz, jak może sam Michał Ruyter. Proszę cię, mój przyjacielu, pożycz mi halabardy; bo trzeba tęgo walić w te drzwi, inaczej nie otworzą, a daję ci słowo, że mam ważne powody oszczędzać tak buty jak i szpady rękojeść.
Stróż nocny niebardzo chętnie dał halabardę, mówiąc: Zapewne pan nie będzie żałował parę steuberów za tę usługę.
Francuz począł silnie wybijać do drzwi halabardą; służący gospody ukazał się, a nieznajomy grzecznie oddał halabardę pełnemu nadziei stróżowi.
— Merci, przyjacielu! rzekł. Nieoceniony z ciebie doradzca; gdyż na honor, nie żałowałbym i kilku luidorów, bylebym je tylko posiadał.
— To pan nie masz ani steubera? zapytał stróż nocny bardzo niezadowolony.
— Zgadujesz przecudnie, bosko, mój drogi. Rzeczywiście, nie mam ani steubera. Ale wiesz, trzeba ci tylko pojechać do Paryża, przedstawić się Jego Królewskiej Mości i wielce szanownej pani de Maintenon, pod tytułem „Amsterdamskiej Wyroczni” i voila tout.—Zrobisz majątek.
Stróż rozjątrzony tern zamierzył się halabardą na francuza, ale kelner drzwi otworzył, i z niewielką ufnością wpuściwszy nowego gościa, przypatrywał mu się uważnie.
Kawaler Cezar de Cobrion, tak sam się nazwał, niekoniecznie porządnie był ubrany. Widać tylko było szczątki odzieży, niegdyś pysznej i bogatej. Wiadoma rzecz jednak, że w wytartych nawet sukniach można tak nadrobić miną, iż te nabierają jakby nowego blasku. Sztuka ta niepospolita wrodzoną widocznie była Cezarowi. Podniósł się zgrabnie na palcach, kapelusz z piórami rzucił z ukosa, nad lewe ucho, i odezwał się do kelnera głosem pewnym i imponującym, tak doskonałą francusczyzną, żeby się jej nie powstydził najwykwintniejszy dworzanin Ludwika Wielkiego.
— Mój przyjacielu, dwudziesta druga już to gospoda, do której dziś zachodzę, nie pić, ale wyszukać kawalera Franciszka de Marsillac, kapitana francuskiego brygu, który stoi przy grobli. Jeżeli potrafisz dać o nim wiadomość, to Cezar kawaler de Cobrion, da ci za to dukata nagrody, lubo prześladowany za wiarę, daleko uchodzić musi z francuskiej ziemi.
Kelner poprawił świecy w latarni, ukłonił się nisko i odpowiedział natychmiast:
— Zarobiłem już dukata, panie kawalerze, gdyż kapitan Marsillac siedzi w tamtej otstancyi i hula. Pójdę pana zameldować; jest z nim jakiś drugi pan, podobno margrabia de Fontanges; a że od samego rana tu piją i grają razem, myślę że miłe im będzie towarzystwo pańskie.
Cobrion rzucił się na szyję kelnerowi.
— Życie mi wracasz, przyjacielu! zawołał uradowany. Nie dukata;, ale dziesięć dostaniesz, najpoczciwszy i jeszcze więcej zarobić możesz przy mnie; ale ponieważ o ważną sprawę chodzi, musisz milczeć jak grób, a do śmierci być mi wiernym? Czy potrafisz?
— A czemuż nie, odrzekł kelner powoli, trochę przestraszony.
— Dobrze! Później o tern pomówimy. Tymczasem cię doświadczę, czy przydasz się do moich widoków. Powiem ci w zaufaniu, że i margrabiego także szukałem; ma on odpłynąć do Havre de Grace na statku Marsillaca. Był sekretarzem przy „naszern” poselstwie w Hadze... Pojmujesz teraz jak rzeczy stoją?
Wprawdzie kelner nic nie pojmował, ale z postawy i miny Cobriona takiego nabrał przekonania o jego ważności i godności, że co żywo skoczył do piwnicy, i przyniósł flaszę dobrego wina reńskiego, którego kawaler zażądał.
Uzbrojony tą butelką wina, Cobrion wydał się jeszcze więcej przedsiębierczym. Nie był on już ani bardzo młody ani też piękny; ale postawę i formę miał rzeczywiście piękne, a oko, chociaż młodzieńczego ognia pozbawione, wielkie i czarne, za piękne uchodzić jeszcze mogło.
Gdy wszedł do izdebki, w której znajdowali się dwaj francuzi, powstali oni niechętnie i powitali przybysza. Kapitan marynarki, krzepki, piękny mężczyzna trzydziestoletni, i margrabia, dwudziestokilkoletni panicz, zbłękitnem okiem, lekko napudrowanemi czarnemi włosami, kształtnej postawy, byli godniejszymi niezawodnie przedstawicielami francuskiej szlachty, niżeli kawaler Cezar de Cobrion.
Przedstawił się on im formalnie, lecz kapitan przyjął to szyderczym uśmiechem, a młody sekretarz poselstwa najozięblej. Ostatni przecież zmierzył go badawczym wzrokiem i rzekł powoli:
— A więc, Cobrion?
— Przypominasz mnie pan sobie, zaczął szybko Cezar, który pilnie uważał margrabiego Pochlebiałem sobie, że znakomita pamięć nie zawiedzie go, chociaż mię potrzebującego wsparcia ujrzysz przed sobą.
— Fontanges! Któż jest ten pan? rzekł kapitan niecierpliwie
— Poufały i najwierniejszy sługa wszechmożnej pani Francyi, hrabiny Maintenon..... odpowiedział Fontanges. I w tern właśnie zagadka: jakim sposobem protegowany owej możnej bogini, popadł w takie położenie, że się wsparcia dopomina i żebrze u takich jak my?
— Ja nie żebrzę, panie margrabio! zawołał porywczo Cobrion, na dowód wypłatności swojej wskazując flaszkę z winem. Ale, jako hugonota, dosięgło mnie odwołanie Nanteńskiego edyktu, i wraz z tysiącem moich wyznawców, tułać się muszę po obcej ziemi.
— Bajki! Co spólnego między tobą a hugonotami! rzekł Fontanges. Słyszeliśmy, Cobrion, że się wydały podobno twoje stosunki z niejakim Saint Croix i pewną panią Brinvilliers, trucicielką nieprawdaż?
— Panie margrabio! przerwał wreszcie Cobrion chrapliwym głosem, każdą zgłoskę zwolna i dobitnie wymawiając, strzeż się, żeby najuniżeńszy sługa twój nie przypomniał sobie różnych, bardzo ciekawych rzeczy, które cię blisko obchodzą. Widzę, żeście panowie w zażyłej przyjaźni; delikatność nie pozwala mi przeto popisywać się z wspomnieniami w obecności pana kapitana.
— Możesz mieć bardzo zajmujące wspomnienia, mości Cobrion; nie sądź przecie, że zabawisz nas ich opowiadaniem. Wino lepiej ci smakować będzie w innem miejscu, niżeli tu w naszej izbie. Dobrej nocy przeto, i szczęśliwej podróży, mówił Fontanges zimno i wzgardliwie.
— Niech przepadnę jeżeli cię posłucham! zawołał Cobrion z roziskrzonemi już oczyma. Wspomnienia moje bardzo ważne są dla ciebie, panie margrabio, gdyż mogą cię wraz z siostrą Atenais, zaprowadzić do Bastylli, tak, że nigdy światła dziennego więcej nie ujrzycie.
Obaj panowie szybko spojrzeli na siebie. Fontanges pobladł i rzucił okiem na leżącą tuż na stołku szpadę.
— Zapomniałeś może, margrabio, że siostra twoja, margrabina Fontanges, kreatura pani Maintenon....
— Milcz włóczęgo!.... zawołał margrabia za szpadę chwytając.
— Jeszcze dwa słowa! zawołał Cobrion głośniej! potem róbcie sobie co chcecie. Całej Francyi wiadomo, że zwycięzka rywalka pani de Montespan, siostra twoja, była kreaturą pani de Maintenon. Czy wiesz, że siostra twoja chciała owładnąć serce królewskie, z ujmą i szkodą pani Mainteon? Wiesz, że Maintenon oszkalowaną i zdradzoną została przez ciebie i siostrę twoją; że ją chciano zgładzić a raczej, jak pan margrabia wspomniałeś, zamierzano ją otruć; najlepszy zaś twój przyjaciel, Louvois, poczęstowanym być miał na wety pistoletową kulą, albo pchnięciem szpady? Czy wiesz nakoniec, panie margrabio, żeś sam podjął się wystrzelić tę kulę do ministra? Owoż to wszystko jest i mnie doskonale wiadomo, a nawet wiele innych jeszcze rzeczy....
Fontanges uspokoił się znowu. Rzekł do rozjątrzonego i zdziwionego Marsillaca:
— Mój drogi, nie wiem dla czegobyśmy nie mieli zdławić własnemi rękami tego Cobriona, nim zada nam jaką truciznę?
— Dobrze, panowie moi! zaśmiał się nasz kawaler. Z niesłychaną szparkością dobył z pochwy długi swój rapir, i ostry koniec jego nastawił przeciwko marynarzowi, który z krótkim pałaszem uderzył na niego. Podziwiam was, panowie! Na honor! to szlachetnie i po rycersku! dwóch na jednego. Pochlebia mi to niesłychanie, że tem uznajecie, panowie, dzielność mojej ręki i odwagę ducha. Mogę was wszakże zapewnić, jak się niebawem sami przekonacie, że cięcie moje najlepsze w całym Paryżu, a pchnięcie tak nieodparte i silne jak pocisk Amora.
I rzeczywiście, nasz przemyślny kawaler zapędził obu przyjaciół w kąt pokoju, i zaczął prażyć bez miłosierdzia.
— Do diabła! zawołał Fontanges, opuszczając rękę, w którą otrzymał potężne cięcie płazem. Cobrion! łotrze! Chcesz poprzybijać nas tu do obicia jak rozetki? Stójże!
Wojowniczy kawaler cofnął się w tył i opuścił rapir na dół, gdy tymczasem Marsillac ze wzgardą spojrzawszy, rzucił na stół zakrótki swój pałasz.
— Zawieszenie broni! zawołał Fontanges, na szlacheckie słowo. Możesz być spokojnym, mospanie Cobrion. Pomówimy bez tych bolących igraszek.
— Rozprawcież się tedy! mruknął Marsillac. Ja ściągam kotwicę, i umykam jak najdalej, od tego wprawdzie arcyszanownego ale zawsze niebezpiecznego pana. Dobranoc, Fontanges!
I odszedł mocno rozgniewany
— Owoż, zaczął Cobrion, popatrzywszy osłupiały kilka chwil w szklankę, jestem wygnany, a właściwiej sam się wygnałem, bo mnie już znudziło ciągłe prześladowanie i skrywanie się. A dlaczego? Oto, niebacznie sprzedałem panu de Louvois, jedną maleńką nieocenioną tajemnicę pani Maintenon.
Fontanges ruszył ramionami.
— Wiesz, panie margrabio, żem tej kobiecie wiele usług wyświadczył, za które, przyznać to muszę, zawsze i dobrze byłem wynagradzany. Boże drogi! Czemże to był Cobrion w Paryżu? A czem jest teraz! Słabo mi się robi, skoro te czasy wspomnę Ale nie tracę ducha, gdyż dawniejsze położenie odzyskam znowu, albo życie stracę. Do otwarcia zaś tych podwoi Golkondy, ty mi dopomódz musisz, panie margrabio; rozumiesz mnie? Musisz!
— Mości kawalerze! odparł Fontanges, widocznie rozjątrzony tą przemową, obłąkanie cię chyba napadło, kiedy mi przypisujesz moc i potęgę wykonania najłaskawszych rozkazów swoich.
— Jest na to sposób. Król ciągle potrzebuje rozrywki.
— Bezwątpienia, powiedział margrabia tak poważnie, jakby szło o losy i dobro całego państwa.
Cobrion nasunął kapelusz z piórami na ucho, i nachylił się przez stół do margrabiego, także obaj, silnie oświeceni od stojącej między niemi tranowej lampy, pyszny przedstawiali wzór dla Rembrandta lub Schalkena z Dortrechtu.
— Hiszpanki, włoszki, czerkieski i pięć fałszywych persyanek, daremnie się trudziły ustalić serce królewskie i zająć na dłużej. Znam ja z gruntu te wszystkie historye, margrabio, i ręczę ci, że ani pani Maintenon, ani samemu królowi, nikomu nie przyszło do głowy, Holenderkę prawdziwą na dwór sprowadzić. Ja wpadłem na tę myśl szczęśliwą. Ploleaderka! za ten pomysł Maintenon zapłaci ile zechcę. Nabędzie przytem przekonania, że fantazya moja w wynajdowaniu urozmaiceń tak jest zawsze niewyczerpaną, jak jej niepłodną. Masz do niej przystęp, panie margrabio; za powrotem do Paryża, możesz jej na rannych pokojach powiedzieć wszystko, co się mnie dotyczę. Jeżeli się na ten krok nie możesz ośmielić, to masz pod ręką niedołęgę Louvois, zagorzałego wielbiciela twojej siostry Atenais. Jedno słowo jego otworzy ci natychmiast drogę do pani Maintenon i do króla. Proszę cię przeto, abyś wstawił się za mną, i przemówił, żebym jak najprędzej wrócić mógł do łaski.
Cobrion zapalił się przy tej rozmowie. Fontanges przenikliwym wzrokiem spojrzał na tego niebezpiecznego spekulanta.
— Być bardzo może, Cobrion, że w Paryżu podoba się wielka myśl twoja, powiedział margrabia, ale według wszelkiego do prawdy podobieństwa, wykonać ją potrafią, nie troszcząc się wcale o ciebie.
— O, tego się nie lękam! Potrzebować mnie będą koniecznie, aby ta myśl wykonaną została tak jak pragnie pani Maintenon. Skoro zaś tylko przywróconym będę do łaski, potrafię świetnie usprawiedliwić położone we mnie zaufanie Wyrób mi, margrabio, pozwolenie na powrót do Paryża a przedstawię na dworze klejnot rzadki, piękność niewidzianą dotąd.
— Po co słowa? Wszakże ci nikt nie wierzy.
— Pozwól mi pan tylko skończyć, rzekł Cobrion, zapalając się coraz bardziej. Powiedz pan margrabia, i przekonać potrafisz panią de Maintenon, że nigdy nie widziała tak prawdziwie holenderskiej piękności, tak wykształconej i tak łagodnego temperamentu a ujmującego wszystkiemi przymiotami. Wstańmy, już dnieje. Zaprowadzę pana do niej. Pochodziemy trochę po grobli portowej, następnie udamy się do jej mieszkania. Jest ona chora cokolwiek; ja udaję tam lekarza, a pana przedstawię za kolegę, którego przyprowadziłem dla narady. Zobaczywszy tę piękność, sam przyznasz, że nieporównaną będzie do roli jaką jej przeznaczamy; postarasz się wtedy, ażeby w Paryżu dano wiarę słowom moim.
Margrabia bawił na dworze paryskim pod te czasy; zepsutym też był niepoślednio. Jednakowoż, głęboka jakaś odraza odpychała go od Cobriona, przedstawiciela najczarniejszej strony paryskiego towarzystwa dworskiego. Pomimo tej żywej odrazy i nie małej obawy jakiej zasadzki, zachwalona piękność zajęła go niezmiernie, i postanowił puścić się na tę awanturę.
Fontanges zapłacił swój i szanownego naszego kawalera rachunek, za co tenże wdzięcznie mu podziękował, wziął kapelusz, szpadę i wyszedł z Cobrionem na miasto.
Już się dobrze rozwidniało. Puste ulice zaczęły się zaludniać. Cobrion unosił się i rozpowiadał margrabiemu o wdziękach i przymiotach nadobnej Okki Kuyper; wykładał sposoby i podstępy jakich użyć zamierza, ku skłonieniu jej do podróży do stolicy Francyi, i żywą wyobraźnię młodego margrabiego rozpłomienił czarownemi obrazami. Tak rozprawiając, chodzili po grobli portowej ze trzy godziny. Nareszcie Cobrion, spojrzawszy na słońce, rzekł, iż można już pójść do pięknej Okki. Udali się więc na odległe przedmieście. Cobrion zatrzymał się przed skromnym domkiem, którego brama na wpół otwartą była. Cichuteńko weszli dwaj francuzina schody, a Cobrion do drzwi zastukał. Wybiegła zaraz służąca, a zobaczywszy lekarza, zdziwiła się że tak rano przychodzi; lecz on, nie tracąc przytomności, kazał jej aby oznajmiła pani, że chcąc korzystać ze światła kolegi z Paryża przejeżdżającego, przyprowadził go ze sobą, aby się wspólnie przy chorej naradzić; dla tego zaś tak rano przychodzą, że ten kolega niebawem wyjeżdża w dalszą drogę.
Gdy weszli do pokoju chorej, Fontanges nie mógł powściągnąć wykrzyku podziwienia, na widok szlachetnych, słodkim pokojem i niewinnością tchnących rysów młodej Okki Kuyper. Oczy jej niebieskie, lubo przyćmione cokolwiek widocznem osłabieniem, pociągały, jakimś uroczym wyrazem, czarującym wdziękiem, co zniewala serca i niebo rozkoszy zapowiada.
Cobrion tryumfująco spojrzał na upojonego tyłu wdziękami margrabiego. Przedstawił go pięknej holenderce, i na własną pociechę postrzegł, że margrabia tak został oczarowany, iż do słowa przyjść nie mógł, milczał, nie wiedząc co odpowiedzieć na powitanie nadobnej Okki.
Skoro wyszli na ulicę, Cobrion wyrzucał mu to, a uprzedzając wszelkie zamysły ze strony margrabiego, nie szczędził pogróżek. Ale tym razem Fontanges nie dał się zastraszyć, chociaż mu nic nie odpowiadał.
— Teraz, Cobrion, muszę ci przyznać, że masz słuszność. Sumiennie będę mógł przysiądz w Paryżu, że bogini, uszczęśliwić mająca króla jest rzeczywiście godną tego wysokiego zaszczytu....
— Rzecz jasna! Lecz mamy jeszcze lepszy środek przekonania tych ludzi! zawołał Cobrion. Widzisz margrabio, to okno z olejnemi malowidłami?
— Widzę. Tam Gaspard Nettcher mieszka....
— Tak jest. Odmaluje on ci piękną Okkę, tak jakeśmy ją dziś rano widzieli.
— Ale to cię dużo kosztować będzie, Cobrion wtrącił Fontanges.
— Mnie? Bynajmniej. Chyba ciebie, margrabio, to właściwiej. Zapłacisz za portret.
— Dobrze i tak! Ale nie mogę zabrać go ze sobą, gdyż jutro rano odjeżdżam do Havre de Grace.
— Żarty! Udasz chorego i zostaniesz tutaj, dopóki wszystko tak nie będzie zrobione jak ja chcę! zawołał Cobrion bezczelnie. Tym razem Fontanges moim jest sługą.
Margrabia od tej pory milczał jak kameduła. Za przewodem Cobriona poszedł do Gasparda Netschera, podał swoje nazwisko i zamówił portret Okki Kuyper; zaliczył mu natychmiast sto franków, żeby niebawem wziął się do roboty; ale nasz kawaler ani słowa więcej wycisnąć z niego nie potrafił.
W dość niechętnem usposobieniu pożegnał go Cobrion, żeby się namyślić nad swojem położeniem. Przez cały dzień prawie chodził nad przystanią, dla zapewnienia się, żeby margrabia nie odpłynął czasem na brygu Marsillaka. Widząc, że ten gotuje się do odjazdu, musiał do późnej nocy czuwać w porcie i nie oddalać się z grobli. Postanowił sobie pchnięciem rapira zmusić go do pozostania w Amsterdamie, gdyby markiz poważył się przełamać dane słowo....
Dalszy rozwój tej nienajczystszej i małej dramy ciemność pokrywa. Co dalej zaszło między dwoma paryżanami, pozostało tajemnicą; to tylko wiadomo, że we trzy dni po tej nocy, wenecki szoner, ściągając kotwicę, na ramieniu jej wydobył zwody trupa, trzema kulami armatniemi obciążonego, w którym poznano kawalera Cobrion. Nie zdołał on spełnić ani zdradzieckich zamysłów co do Okki Kuyper, ani gróźb czynionych margrabiemu Fontanges.