Vizualizate recent
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
Preferate
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
CLAUDE GELEE, ZWANY LORRAIN
(Na płótnie, 4 stopy 9 cali szeroki, 3 stopy 7 ½ cali wysoki).
Wzniosłość, do której doszedł Klaudyusz Gelee, zwany le Lorrain (Lotaryngczyk), jest prawdziwym cudem natury. Urodził się on w Lotaryngii 1600, r. na zamku Chamagne, leżącym w dyecezyi Toul. Rodzice jego ubodzy widząc, że się nic w szkole nie uczy, oddali go do pasztetnika. Stracił ich w dwunastym roku życia, a z wszelkiej pomocy obrany, udał się pieszo do Friburga, do starszego brata, Jana Gelee, który sztychował na drzewie i nauczył go rysować. Krewny jeden, widząc jego roboty, powiedział bratu że Klaudyusza weźmie ze sobą do Rzymu, dokąd jechał za sprzedażą koronek. Klaudyusz przybył tam z krewnym swoim, ale ten niedługo bawił i zostawił go bez nauczyciela, bez opieki i prawie bez zasiłku. Od wszystkich opuszczony, wszedł on najprzód do Augustyna Tassi, ucznia Pawła Brila, i służył mu do tarcia i mieszania farb. Tassi wskazał mu pierwsze zasady malowania; przez rok cały malował karykatury i arabeski. Kilka obrazów Gooffredi Waisa, pejzaży o pięknej perspektywie, przysłanych z Neapolu, niezmiernie mu się podobało i zrodziło w nim zamiar udania się do Neapolu. Nie miał ani szeląga kiedy siadał na okręt. Podróżował więc rachując tylko na własny talent. W Neapolu przepędził dwa lata u Waisa, który go nauczył architektury, perspektywy, malować pejzaż, następnie wrócił on do Rzymu, do Augustyna Tassi, który go przyjął z radością, zatrzyma u siebie i często zapraszał do swojego stołu.
Klaudyusz Gelee biegłości swej nie miał od nauczycieli, tylko rozjaśnili oni wyobraźnię jego; wśród ciężkich ciemności, wskazywać mu ona poczęła gdzie się mieści piękność prawdziwa; ciągle czytał w księdze przyrodzenia, przejmował się jego pięknościami, a wierny wyobraźni, prócz przyrody nie miał nigdy innego mistrza. Wielki ten artysta, zaledwie podpisać się umiejący, mógł z Rembrandtem równać się co do nie wiadomości; obaj odwzorowali tylko cuda natury, nie troszcząc się o prawidła i nie trudząc się czytaniem książek.
Claude-Lorrain wkrótce dobił się sławy, i pracował dla wielu magnatów; ale go znudziło życie tak pracowite i zamknięte; dla rozrywki, postanowił objechać Włochy, zaczynając od Loretu. Wtedy to piękne płody Giorgiona i Tyciana, znajdujące się w Wenecyi, skrzepiły i ustaliły jego koloryt, co wnet widzieć się dało w utworach jego. Miasto wracać do Rzymu, pojechał przez Niemcy do Lotaryngii. Nieszczęściło mu się w tej podróży; bo najprzód ciężko zachorował w Munichu, a potem okradziono go w drodze. Przybywszy do Nancy, zastał tam krewnego swego, który malował dla księcia Lotaryngii i prosił żeby pozostał u niego. Klaudyusz przez rok pomagał mu malować sklepienia u Karmelitów i po innych miejscach; zbyt szczupły zarobek z tej pracy, brak sposobności doskonalenia się (co zawsze miał na widoku), zawalenia się rusztowania, przyczem ledwie nie zginął, tak wpłynęły na niego, że natychmiast porzucił tę robotę: wyjechał i w Lyonie połączył się z francuzkiemi malarzami, jadącymi do Rzymu. Gwałtowna gorączka napadła go w Marsylii, i już go nad grobem postawiła. Powoli przychodził do zdrowia, a tymczasem rozeszły mu się wszystkie pieniądze. Mając już tylko jednego pistola, wydał go wieczór z towarzyszami, jakby na urąganie losowi. Nazajutrz zrana poszedł do bogatego kupca, który kochał się w obrazach i często je kupował: dwa obrazy, które mu Lorrain przyniósł, kupił je i tak mu się podobały, że zamówił jeszcze dwa drugie: wymówił się od tego chęcią podróżowania. Ruszył na morze; ledwie nie utonął pod Civita Vechia, ale uratowano go szczęśliwie a pieniędzmi za obrazy sprzedane w Marsylii, pokrył koszta drogi; tyle mu nawet zostało, że najął sobie cały dom w Rzymie.
Książęta, kardynałowie i papież Urban VIII, natychmiast poznać go chcieli i okazali mu dowody swego poważania. Lubo miał dopiero lat trzydzieści, w płodach swoich był już biegłym mistrzem. Lorrain nie mógł wystarczyć na wszystkie zamówienia, pomimo tego że już bardzo wysokie ceny kazał sobie płacić za swoje obrazy. Papieże Urban V III i Klemens IX wielce go cenili i poważali. Ostatni, chciał obraz jego, przedstawiający gaj święty pokryć pistolami; artysta nie sprzedał go papieżowi pod pozorem, że go potrzebuje do studyów. Lubiano słuchać jego rozpraw o sztuce i opowiadań przeciwności losu z któremi łamać się musiał za młodu. Trudno sobie wyobrazić zazdrość innych malarzy i biegłość ich w kopiowaniu jego obrazów i w wykradaniu mu pomysłów; ciągle przynoszono mu obrazy, pytając czy są jego ręki.
Claude-Lorrain w ścisłej żył przyjaźni ze sławnym Poussinem, który talent jego cenił wysoko. W ielki ten peizażysta niezręcznie malował figury, chociaż codzień chodził rysować je do rzymskiej akademii: często przybierał do pomocy w tym celu Filipa Lauri i Ceurtois. Kiedy sam je zrobił, powsiadał żartując, że sprzedaje pejzaż a figury daje darmo. Zawsze jednak obrazy jego są doskonałe.
Miał zwyczaj robić i zacierać ciągle co zrobił; wygładzał starannie tła i całą robotę tak prowadził, że żadnej nierówności pędzla znać nie było, wszystko się zlewało, wszystko w cudną składało się zgodę. W najwyższym stopniu posiadał sztukę szykowania oddaleń i perspektywę powietrzną. Nie malował w polu, ale dnie i noce przepędzał na uważaniu różnych zmian, jutrzenki, Wschodu i zachodu słońca; deszcze, grzmoty, nawałnice i inne zjawiska przyrody także oka jego nie uchodziły: następnie wracał do domu i powierzał płótnu to co go najbardziej uderzyło lub zajęło.
Kiedy Lorrain malował drzewa na większą skalę, można było rozeznać rodzaj każdego. Jeden z współczesnych pisarzy powiada, że zdawałoby się jakoby liście w nich szeleściały i ruszały się. Jeżeli wschód jutrzenki przedstawia, widać doskonale, jak światło słoneczne, ledwie co wyszłe na widnokrąg, przebija się przez chmury, rozprasza je, z rzek rosę dobywa i nieznacznie rozlewa się po polach, z taką oględnością, że trawy i drzewa wszystko raduje się nowo weszłem światłem. Wszystkie przedmioty, za pomocą chmur i półcieni, dzielą się tern światłem, odbierając je albo bezpośrednio albo przez odbicie, stosownie do oddalenia.
Przy wschodzie słońca rozpraszającym mgły ranne, widać jak rosa spada kroplami; pola i drzewa radują się do świtającego dnia, co wyrażone jest świeżością kolorytu i doskonaleni ustopniowaniem. Zachód słońca, oddaje czerwonawą świetnością widno-kręgu, powietrzem rozognionem i ciepłem, które się rozpryskuje na wszystkie przedmioty dokoła sucho i ociężale po dziennym skwarze. Tak to szczęśliwie Claude-Lorrain chwytał wszystkie efekta przyrody, jakby ubiegając się z nią o prawdę; dlatego uważanym jest za najdoskonalszy wzór dla pejzażystów: trudno znaleźć lepsze wystawienie różnych godzin dnia i mroku, lepsze ustopniowanie widoków i oddali, a nikt nie poszczyci się świeższym i prawdziwszym kolorytem. Klaudyusz Gelee dobrze też robił widoki morskie, i na wielką skalę malował je w Rzymie, na ścianach kilku pałacy. — Prawdziwością przedstawienia przewyższa Breugelówx, Saverych i wszystkich pejzażystów, tak flamandzkich jak innych.
Za uczniów jego uchodzą: Jan Dominik Romano, Courtois, Angeluccio i Herman Swenefeld.
Rysunek jego zadziwiający jest pod względem światłocienia; widać tam barwy i efekta przyrody, zdaje się jakoby powietrze wiało z jego krajobrazów; piękne kształty drzew, rozmaitość w rozkładzie wzgórków z żywą roślinnością, nieustanne budzą uwielbienie co do wysokiego pojęcia planów. Claude Lorrain kontury robił zawsze piórem; liście są dość ostre i nieregularne; w cieniach używał tuszu chińskiego lub sepii; czasami, żeby nie nakładać pędzlem białych świateł, zostawiał białe miejsca na papierze, co niezwyczajną jest rzeczą u wielkich malarzy. Pióro jego nie piękne, często rozszczypane, ale poznać można jego roboty po figurkach i zwierzętach; czasami kładł swoje nazwisko, które zaledwie umiał podpisywać.
Claude Lorrain własną ręką zrobił dwadzieścia krajobrazów aqua forlis, zachowując w nich takie same przymioty jak w olejnych utworach swoich.
W Galeryi Drezdeńskiej znajdują się trzy obrazy Claude Lorraina.