Vizualizate recent
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
Preferate
Loghează-te pentru vedea lista loturilor
ANNIBAL CARRACCI.
(Pólfigury naturalnej wielkości, na płótnie, 3 stopy 7 cali wysoki, 3 stopy 3 cale szeroki.)
SZKOŁA CARRACCICH.
Historya Carraccich i tych co poszli nowo wytkniętą przez nich drogą, jest niemal historyą malarstwa we Włoszech, od dwóch wieków do dni naszych. Mówiąc też o rożnych malarzach włoskich, zawsze nam przychodzi wspomnieć którego z Carraccich, albo z ich uczniów; dla tego zamierzamy dać tu obszerniejszy cokolwiek rys stylu Carraccich i ich szkoły, zachowując na później poszczególne biografie.
To najdziwniejsze, że dawne zasady sztuki obalone zostały i odnowione najprzód przez Ludwika Carracci, który w młodych latach okazywał się tępym i zdolnym raczej do rozcierania farb, niżeli do harmonijnego ich łączenia w pięknych utworach. Fontana,nauczyciel jego w Bolonii, i Tintoreto,kierujący nauką jego w Wenecyi, radzili mu ażeby się zrzekł malarstwa, bo nigdy w niem nie dobije się sławy ani wziętości; współuczniowie nawet nazywali go zawsze wołem, z powodu leniwego pojęcia i palcami go wytykali. Wszystko sprzysięgało się na zniechęcenie go; lecz on czuł w sobie siłę i wytrwałość, a przeszkody napotykane były mu tylko bodźcem do nowych usiłowań. Pozorna ta ociężałość nie wynikała z ograniczonego pojęcia, lecz owszem z przenikliwości głębokiej. Lękał się on idealności, jako skały na której rozbiła się większa część współczesnych mu artystów. W e wszystkiem szukał natury; zdawał sobie sprawę z każdej kreski i utrzymywał, że pierwszem staraniem młodzieńca jest starać się dobrze robić, aby to staranie przeszło w nałóg, a wprawa dozwoli mu natenczas wykonywać dobrze i szybko.
Umocniwszy się w zamysłach swoich, uczył się najprzód i studiował u najlepszych malarzy rodzinnego miasta swego, Bolonii. Następnie całą uwagę zwrócił na Wenecyę, na Tycyana i Tintoreta;potem udał się do Florencyi, i smak swój kształcił na dziełach A ndrea, wsparty radami Passignana.
Szkoła florentska znajdowała się naówczas wstanie przesilenia. Nadzwyczaj pouczającemi były dla młodego Ludwika Carracci dysputy stronników dawnego stylu ze zwolennikami nowego,bo tam najlepiej poznawał, wśród sporów, przyczyny upadku i odradzania się malarstwa. Umiał korzystać z tych nauk, spróbował reformy i przeprowadził ją szczęśliwie.
Lepsi malarze florentscy, dla otrząśnięcia się z przestarzałych wad swoich nauczycieli, zwrócili oczy na dzieła Correggia i jego następców; to zapewne spowodowało Ludwika do porzucenia Florencyi i udania się do Parmy, gdzie całkiem zajął się studiowaniem obrazów tego naczelnika szkoły. Wróciwszy do Bolonii, został dobrze przyjętym przez opinię publiczną, i zaliczony w poczet najlepszych malarzy. Czuł jednakowoż dobrze, iż jeden człowiek, zwłaszcza tak skromny i przezorny jak on, nie zdoła zwyciężyć całej szkoły, jeżeli nie utworzy sobie przedewszystkiem silnego stronnictwa między bolońską młodzieżą.
Szukał poparcia najprzód we własnej rodzinie. Brat jego, Paweł, zajmował się malarstwem; ale nie miał ani zdolności, ani sądu, tylko malował dość poprawnie cudze pomysły. Ludwik za nic go przeto uważał i zwrócił się do dwóch krewnych swoich. Miał stryja, imieniem Antonio, krawca z rzemiosła, który chował w domu dwóch synów, Augustyna i Annibala. Zdolności ich do rysunku tak były ogromne, że Ludwik, w podeszłym już wieku, mawiał iż nie zdarzyło mu się nigdy, wśród długiego zawodu na nauczaniu spędzonego, spotkać choć jednego ucznia coby mógł stanąć z nimi na równi. Augustyn pracował u złotnika; z tego zaś rzemiosła wychodzili najsławniejsi sz ty charze. Drugi, Annibal, uczył się krawiectwa, a nawet już pomagał ojcu. Chociaż bracia, mieli oni charaktery i gusta tak różne, że się nigdy zgodzić ze sobą nie mogli. Augustyn, obeznany z literaturą, przestawał ciągle z uczonymi, i o każdej nauce miał jakie takie pojęcie. Poeta, filozof, matematyk, odznaczał się nadto wytwornością w obejściu i dowcipem w odpowiedziach. Nic nie przypominało w nim nieokrzesania. Annibal zaś ledwie że umiał czytać i pisać Jakaś wrodzona szorstkość czyniła go małomównym i ponurym, a jeżeli się odezwał kiedy, to zawsze złośliwie, szyderczo, zgryźliwie i niebawem wywoływał kłótnie.
Kształcąc się w sztuce malowania, pod kierunkiem Ludwika, jeszcze i w tym nowym zawodzie różnili się zupełnie. Pierwszy lękliwy, powolny w przedsięwzięciu, trudny do zadowolenia, na wszelką przeszkodę rzucał się śmiało i zwyciężyć ją usiłował. Drugi, rzemieślniczozręczny, robił szybko, nie mogąc znieść powolnego zastanawiania się, wszelkiemi środkami unikał trudności sztuki, szedł ubitemi drogami, i robił wiele w krótkim czasie. Gdyby w inne dostali się byli ręce, Augustyn byłby nowym Sammacchinim, Annibal zaś drugim Passerottim, i ani na krok jeden nie byliby posunęli malarstwa. Ale przezorny Ludwik odmiennemi drogami poprowadził ich do jednego celu; Augustyna powierzył bowiem Fontanie, szybko robiącemu i łatwemu nauczycielowi, Annibala zaś w własnej zatrzymał pracowni, gdzie więcej zastanawiano się nad studiami. Tym sposobem rozdzielił ich, dopóki wiek nie zatarł nieprzyjaźni, jaka między nimi istniała, przewidując, ze zgodnie działać będą i wspierać się wzajemnie, skoro sprawy swe i cele zjednoczą. W kilka lat sprowadził ich do siebie i trzymał w Parmie, potem w Wenecyi. Augustyn ukształcił się dokładnie we wszystkich naukach, a przed odjazdem do Bolonii, wprawił się bardzo w sztuce rytowniczej, pod kierunkiem Dominika Tibaldi, a udoskonalił w Wenecyi u Corta tak dalece, że ten z zazdrości wygnał go od siebie. Annibal, cały jednemu tylko celowi oddany, w Parmie i Wenecyi uczył się malować, i kształcił obcowaniem z znakomitymi ludźmi, których pełno podówczas było w weneckiej szkole. Wtedy to malował owe pyszne kopie z Correggia, Tyciana, Pawła Veronese, i tworzył małe obrazki w różnym stylu, podług dzieł tych wielkich artystów.
Nabytą biegłością godni stanąć w pierwszym rzędzie malarzy, wrócili do kraju, gdzie długo z losem łamać się musieli. Pierwsze ich prace nieznośnie ganili i potwarzali starzy malarze, zarzucając im brak poprawności i dobrego smaku. Nareszcie Bolonia uznała zasługi boskich tych artystów, a z ich wziętością zaczyna się upadek starych zasad i mistrzów.
Annibal dał pochop dwom drugim Carraccim, zalecając ażeby dziełami odpowiadali na słowa, i przeciw zniewieściałym, odbiegłym od natury utworom dawnych malarzy, stawili dzieła na życiu i prawdzie oparte. Usłuchano jego rady; ztąd zaś wynikła owa zmiana stylu, o której dawno już myślano; lecz dla jej określenia i postępów przyspieszenia, należało sprawcom jej przeciągnąć na swoją stronę młodych malarzy bolońskich, na których spoczywały nadzieje nowej, świetniejszej epoki. Niezadługo dopięli tego celu Carracci, otworzeniem we własnym domu akademii malarstwa, którą nazwali academia degl Jncamminati (szkołą będących na dobrej drodze). Zaopatrzyli się obficie w gipsy, rysunki, sztychy; dołączyli szkołę nagości, perspektywy, anatomii, słowem wszystko czego wymaga doskonałość sztuki; a sami kierowali tą instytucyą przezornie i mądrze; wnet się też zaludniła uczniami. Przyczynił się do tego i gwałtowny charakter Dyonizego Calvarta, który za najmniejszą rzecz łajał, bił a nawet kaleczył uczniów swoich, co sprawiło, że Gruido, Albane i Dominichino przeszli do szkoły Carraccich. Panico przybył do niej także od Fontany, i zewsząd już cisnęli się tam młodzi malarze. Pozamykano inne akademie, bo stały pustkami, a Carraccich imie słynęło nad wszystkie. Im powierzano najznaczniejsze roboty; ich powodzenie głosiła sława. Upokorzeni nieprzyjaciele ich musieli zmienić ton i mowę, zwłaszcza gdy otworzono wielką salę Magnanich, arcydzieło pędzla Carraccich.
Wielu znakomitych mistrzów wyszło z tej szkoły, dla tego nie od rzeczy będzie wskazać tu prawidła jej i metodę. Trzej Carracci zgadzali się zupełnie co do sposobu kierowania uczniów; wszyscy trzej nie byli przedajni ani zazdrośni, lecz Augustyn zajmował się najpracowitszą częścią wykładu. Napisał krótki traktat perspektywy i architektury, który wykładał w szkole. Objaśniał uczniom teoryą muszkułów; anatomista Lanzoni dopomagał mu w tern, pokazując na trupach co było potrzeba do uzupełnienia nauki. Następnie zadawał im jakie zdarzenie historyczne lub bajeczne, objaśniał je i kazał robić rysunki, które w pewnych dniach wystawiano pod sąd znawców, i ci o ich zasługach wyrzekali. Zwycięzca poprzestawał na sławie. Poeci opiewali go wierszem; Augustyn zaś rozradowany przyklaskiwał postępom uczniów swoich. Jednocześnie młodzież kształciła się tam w zdrowej krytyce. Pozbierano dzieła różnych autorów, wykazując co godne w nich pochwały lub nagany. Każdy pokazywał swoje utwory; gdy którą część zganiono, a autor jej nie potrafił dobremi powodami usprawiedliwić swej roboty i pomysłu, musiał natychmiast wszystko zmazać i zatrzeć. Każdemu wolno było iść drogą, którą uznawał za najdogodniejszą dla siebie; i prowadzono go nawet w kierunku, do jakiego z natury miał najwięcej usposobienia; tym tylko sposobem tyle stylów prawdziwie samodzielnych powstać mogło w jednej szkole. Każdego sposobu jednak podstawą być musiało wyrozumowanie, natura i jej naśladowanie. W ważnej wątpliwości udawano się do Ludwika Carracci. Dwaj jego krewni codzień byli obecni przy pracach uczniów; obaj pilni, pracowici, kształcenia się łaknący. Zabawy nawet młodych uczniów sprzyjały rozwinięciu ich zdolności. Rysować krajobrazy z natury, albo robić karykatury i szkice, było zwyczajną rozrywką Annibala i jego uczniów, gdy chcieli odpocząć po gruntowniejszej pracy.
Zbawienna zasada, łączenia zawsze postrzeżeń z natury branych, z naśladowaniem wszystkich lepszych mistrzów, była podstawą nauk w szkole Carraccich, chociaż stosowali ją odpowiednio do przyrodzonych zdolności każdego ucznia. Starali się zgromadzić u siebie wszystko, co najdoskonalszem było w innych szkołach i dokonali tego,trzymając się jednak dwóch dróg odmiennych. Pierwsza porównać się daje z drogą poetów, którzy w odach albo osobnych canzoni, odmienne biorą sobie wzory i cele; jeden np. przypomina Petrarkę, drugi Chiabrera, trzeci Frugoniego. Na drugiej drodze poeta już jest panem wszystkich trzech stylów, wiąże je i plącze, zlewa i wytwarza, że tak powiem, ów śpiż koryncki, z wielu kruszców złożony. Carracci też w niektórych utworach swoich, każdą figurę przedstawiali według odmiennego stylu. Tak Ludwik, w Objawieniu S. Jana u Kartuzów, w taki sposób ułożył słuchaczy świętej nauki, że biegły znawca zaraz rozpoznać może, która figura naśladowana z Rafaela, która z Tycyana, Tintoreta lub Pawła Veronese.
Annibal Carracci czas jakiś trzymał się wyłącznie tylko Correggia,lecz później przejął zasadę Ludwika i odmalował sławny obraz do wielkiego ołtarza, w kościele Świętego Jerzego; figurę N. Panny naśladował z Veronese; Dzieciątka Jezus i S. Jana z Correggia; w postaci Świętego Jana Ewangelisty przypomina Tycyana, a w Świętej Katarzyny Parmigianina miał za wzór. W ogóle jednak Carracci trzymali się drugiej metody, i wymienićby tu można wiele bardzo naśladowań nie tak jawnych, swobodniejszych, i tak zręcznie połączonych, że tworzą całość oryginalną i harmonijną. Nadmienić tu wypada, że Augustyn Carracci napisał sonet, w którym streścił zasady swej szkoły; powiada w nim, że do zostania dobrym malarzem, trzeba się starać o schwycenie rysunku szkoły rzymskiej, ruchów i cieni szkoły weneckiej, kolorytu lombardzkiej; przejąć śmiałość Michała Anioła, naturalność Tycyana, czysty i szlachetny styl Correggia, symetryą Rafaela, przystojność i moc Tibaldiego, uczoną pomysłowość Primaticcia i wdzięk Parmigianina.
Nie łatwa rzecz powiedzieć do jakiego stopnia Carracci wykonali tę teoryą; zawsze jednak przyznać im to trzeba, że najdalej posunęli się w jej wykonaniu. Z początku zbywało im na naśladowaniu antyków, co Augustyn nazywał rzymskim rysunkiem. Augustyn i Annibal,którzy bawili długo w Rzymie, wprowadzili do swej szkoły ów rysunek z antyków, a nawet odżywili go między samymi rzymianami; Ludwik zaś, chociaż nie wyjeżdżał z Bolonii, w wielu utworach dowiódł, że i ten styl nie jest mu obcym. W początkach, powiada Mengs, wszyscy trzej brali sobie za wzór Correggia śmiały i swobodny rysunek, chociaż nie dbali, tak jak on, o doskonałe sharmonizowanie linij wklęsłych z wypukłemi. Zaniedbywali i inne szczegóły w tern naśladowaniu: nie robili głów w skróceniu, ani ich nie upiększali owym uśmiechem, który tak szczęśliwie oddawał Parmigiani, Baroccio i Vanni. Głowy robili zazwyczaj z natury, udoskonalając je według ogólnych wyobrażeń o piękności. Ztąd to liczne Madony Annibala Carracci, w najmniejszych nawet rozmiarach przedstawiają oryginalną piękność, na biegłych studyach opartą. Toż samo powiedzieć można o Ludwiku, który w cudnych głowach często przedstawiał rysy Giacomazzi, najsłynniejszej piękności w owych czasach.
Carracci w nagościach mistrzowali; naśladowali Bounarotiego, chociaż jeden z nich powiedział, że trzeba okrywać ciałem jego szkielety, jak to czynił Tibaldi. W strojach i kostiumach nie tyle uganiali się za drobiazgowemi szczegółami albo za bogactwem, co Paweł Veronese, a więcej dbali o wspaniałość fałdów i kształt oku przyjemny. W żadnej innej szkole nie widziano tak pysznych płaszczy, szlachetnie i majestatycznie osłaniających figury.
Pomimo pilnych badań lombardzkich i weneckich malowideł, nie byli wielkimi kolorystami, jak Mengs utrzymuje; i takby wnosić można z wielu obrazów Ludwika, które całkiem prawie wyblakły. Pochodziło to zapewne z zbytniego użycia oleju do farb, a może i z tego, że płótna nie były dość starannie przysposobione.
Freskom ich niepodobna zrobić takiego zarzutu: z bliska widziane, wskazują śmiałość pędzla godną Pawła Veronese; a jak powiada Bellori, cała szkoła Carraccich nie wydała nic doskonalszego, nad ich malowidła w domu Magnani. Widać tam siłę, prawdę, harmonję, zgodność kolorów taką, że powiedziećby można, iż i w tej części byli odnowicielami sztuki swojej; wygnali oni wszystkie barwy żółtawe i inne niepewne tynty, które przez skąpstwo weszły w użycie, zamiast lazurów i innych farb kosztownych.
Carracci zawsze starali się nadawać żywy ruch i wyrazistość figurom swoim, nie poświęcając przecież ku temu przyzwoitości, której surowo przestrzegali, i dla niej gotowi byli poświęcić najpiękniejsze w sztuce efekta. W pomysłach i układzie kompozycyi dziwnie zbliżają się do Rafaela. W ogóle nie wiele figur mieścili w obrazach swoich; liczbę dwunastu uważali za dostateczną do wszelkich przedmiotów historycznych, wyjąwszy takie, co przedstawiały wielkie zbiegowiska ludu albo bitwy; umieli zachować rozwagę, metodę i rozmaitość w kompozycyach,jak to widać z obrazów ich pędzlado ołtarzy. Unikali ile możności spowszedniałego pomysłu Madonny między wielu świętymi.
Więcej jeszcze uderza przezorność ich i rozgarnięcie w przedmiotach świeckich, jak naprzykład Romulus w domu Magnani. Tam wszyscy trzej Carracci okazują się uniwersalnymi w swojej sztuce; zręczni w naśladowaniu wszelkich stylów, zebrali niejako w jedno ognisko wszystko co może być najdoskonalszem w obrazie. Nakoniec, niktby nie powiedział że to jest dzieło trzech malarzy, ale jednego; to samo uważano w wielu galeryach i po bolońskich kościołach. W istocie, jednych trzymali się oni zasad, i wspólnie, w jednej pracowni, układali, poprawiali i doskonalili wszystkie swoje malowidła. O niektórych obrazach do tej pory nie wiadomo, czy wyszły z pod pędzla Ludwika, czy też Annibala: a trzy przedmioty z Ewangelii w Sumpieri, któremi trzej Carracci wystąpić chcieli w zawody ze sobą, nie przedstawiają dostatecznych różnic, do oznaczenia autora każdego z tych obrazów. Niektórzy pisarze utrzymują, że w ogóle, Ludwik więcej nakłaniał się ku Tycyanowi, że Augustyn nadewszystko przekładał Tintoreta, Annibal zaś Correggia. W Bolonii przyznawają zazwyczaj najstarszemu wzniosłość i wspaniały pędzel, średniemu pomysłowość, najmłodszemu wdzięk, a tak sprawdza się przysłowie: Co głowa to rozum.
Trzej Carracci stanowią jakby ostani kres złotego wieku. Ostatni to mistrze odznaczający się rzeczywistą wyższością. Wielu biegłych mistrzów pojawiło się i potem, ale że wydawali się mniej głębocy i wielcy, wzbudzili tylko utyskiwania na upadek sztuki. Niemała liczba nauczycieli zaczęła po Guido Renim, i prowadziła aż do Giordana nową epokę, którą nazwać można srebrnym wiekiem malarstwa, tak z powodu niższości artystów tego okresu, jak i dla cen nieskończenie wyższych, do których Guido podniósł malowania. Carraccim bardzo mało płacono. Hrabia Malvasia wyznaje to sam, a nawet opisuje ciasne i skromne mieszkanie, w którem umarł Ludwik Carracci; dwaj jego krewni umarli jeszcze ubożsi od niego. Zresztą, Carracci nie zostawili potomków, jak inni malarze, coby szkołę ich uwiecznili. Żyli w bezżeństwie, a mieli zwyczaj mawiać, że sztuka jest ich małżonką. I w istocie, kochali ją tak namiętnie i z takim zajmowali się nią zapałem, że siedząc przy stole, mieli zawsze papier i ołówek pod ręką, a gdy ich uderzył jaki gest lub postawa malownicza, zaraz to szkicowali.
Po śmierci tych trzech Carracćich, zostało jeszcze dwóch młodych malarzy z tej rodziny, to jest: Francesco w Bolonii i Antonio w Rzymie.